Pogoda jaka jest każdy widzi. Myśli splątane, krok niepewny. Ściany wyrastają przed człowiekiem.
Jak ryba wody
jak statek brzegu
nie mogę się doczekać swojej porannej kawy.
Na zdrowie 🙂
Wracam. Autobus na szczęście sprzed domu, ale o drastycznej dla mnie godzinie 6.30. Zamierzałam przed snem zaprogramować się na budzenie, ale … zasnęłam. O szóstej rano do pokoju wpada Dorota z rozwianym włosem. Dostałam niezłego przyspieszenia. Trzy godzinki i jestem na dworcu Nepliget.
Do wszystkich, którzy chcą wracać z Budapesztu Lux Expreesem – przystanek jest na małej uliczce poza dworcem. Zero informacji, żadnej tablicy. Obok obskurne piwne knajpki.
Autobus spóźniony mocno. Jedziemy, jedziemy, jedziemy ….. W Słowacji przepiękne widoki. Oj, chciałoby się po tych górach polatać 🙂
Kraków. Duże spóźnienie. Odjechał dawno Polski Bus do Kielc, na który miałam bilet. Gramolę się z autobusu. Trzeba szukać innego połączenia. Zjeżdżam ruchomymi schodami i stamtąd na dolną płytę dworca. Wielka waliza, plecak i torebka przez ramię …. ale gdzie mój ulubiony sweterek! Wracam. Ruchome schody do góry nie jadą. Próbuję wtargać walizę na normalne schody … bez szans. Kiedyś była winda z dolnej płyty na dworzec. Nie ma! Pędzę z powrotem. Jest winda obok schodów! Wjeżdżam … poniosło mój sweterek w siną dal 🙁 Czekając na PKS telepkę tak sobie kombinuję:
Warto mieć wolne ręce w podróży do celu … albo chociaż helikopter 🙂
Dzień zapowiadał się nieciekawie. Zachmurzone niebo, prognozy mało optymistyczne, ale grupa węgierskich liderów firmy DXN, do której jakiś czas temu dołączyłyśmy zamierzała zdobywać szczyty 🙂 Dla mnie było to wielkie wyzwanie. Nikomu nie mówiłam, że 3 lata temu przeszłam operację biodra. Kiedyś uwielbiałam latać po górach, więc doświadczenie mam. Liczyłam na to że w razie potrzeby ktoś pomocny poda mi rękę 🙂
Trasę znał jedynie Szabolcs Czérna, przewodnik stada 🙂
Wyruszyliśmy z Badacsony. Na drodze winnej wznoszącej się ku górze mijaliśmy liczne winiarnie. Chciałoby się skosztować tych wspaniałych win, ale nie, my twardo do przodu.
Z asfaltowej drogi skręciliśmy na wąską dróżkę i dalej lekko pod górę. Nikt nie wiedział, że już wkrótce pojawią się SCHODY!
Nie jakieś tam równe schodki, ale kamieniste, wyboiste, śliskie. Popatrzyłam do góry – e tam, dam radę. Nie miałam pojęcia, że to tylko jeden malutki odcinek. Schodów było TYLKO 464!
Widok na górze rekompensował zmęczenie.
Jeden szczyt zaliczony 🙂 Zamierzam zdobywać następne 🙂
To jest Szabolcs Czérna. Kapitan tego statku. Ma swoje liczne pasje, a jedną z nich jest żeglarstwo.
Z radością dziecka realizuje swoje marzenia, ale myli się ten, kto sądzi, że to człowiek niedojrzały.
Jest świetnym kapitanem, dba o swoją załogę, każdemu dając wolność i odpowiednią przestrzeń do realizacji celów.
Swoją fachową wiedzę potrafi przekazać z wielkim szacunkiem dla ludzi.
Nie narzuca mi, w jaki sposób mogę wyprowadzić swoją łódkę na szerokie wody, ale wiem, że zawsze jest gdzieś blisko, gotowy w każdej chwili do rzucenia liny.
Inspiruje, motywuje, aby każdy z nas odniósł takie sukcesy jak on.
Ahoj Kapitanie!! 🙂